Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

część dnia zabrały, nie mogły się skończyć jeszcze. Sędzia wymagał żeby Jan objechał majątek wprzódy, a codziennie mu sprawę zdawał, z tego co gdzie obaczy. Trzeba było uledz woli starego, który coraz stawał się despotyczniejszy.
Skutkiem tych rozporządzeń, Jan dzień w dzień prawie więcej siedział w Romaszówce, niż u siebie, i pożegnawszy matkę z rana, powracał dopiero wieczorem, coraz więcej rozmarzony i o siebie niespokojny. Pomimo bowiem życzliwości sędziego, przychylności powoli objawiającej się pani Osmólskiej, którą Kostusia potrafiła zjednać swej sprawie, i przyjaźni dziewczęcia, któraby kogo innego ośmieliła do najdumniejszych pokuszeń, Jan zawsze niedowierzający sobie i skromny, nie przypuszczał jeszcze żeby to coś nad sąsiedzki stosunek znaczyć miało. W ostatku czuł się może potrzebnym sędziemu, i to mu tłumaczyło resztę. Ale codziennie z Romaszówki, mimo powodzenia, powracał smutniejszy; matka nie mogła tego niespostrzedz.
— Słuchaj no — mówiła do Andzi, ale ten Jaś, to coby miał cieszyć się, że mu tam tak Bundrys pomaga i dobrze życzy to codzień zdaje się smutniej... co to jest?
— Tam jest panienka! — cicho szepnęła Andzia, uśmiechając się i kładnąc palec na ustach... Mama się reszty domyśli.
— Ale gdzież zaś by jemu zaświtało w głowie zająć się sędzianką, to być nie może, i źle by było...
— Wszyscy mówią o tem...
— Tem ci gorzej — zawołała skłopotana Broniczowa — a to ja się z nim muszę rozmówić.



Staruszka była prostą kobietą, ale wielkiego rozsądku i uczucia godności własnej; ona jak mąż, i może od męża wyuczona, pojmowała, że ubóstwo powinno mieć swoję uczciwą dumę; pokorną była dla