Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

póki by przesiedlin do skutku nie doprowadził, a że nie wiele mieli starzy, i na gruncie się coś do czasu zostać musiało, rychło byli w gotowości.
Ale gdy już wyjeżdżać przyszło, od dnia do dnia odkładając, od starej chaty, od zagonu oderwać się nie mógł szlachcic.
Wziął kij w rękę i poszedł suwając nogami obchodzić jeszcze swoje pola, łąki, jakby tam każdą na nich trawę, każde zdziebełko, krzaczek każdy chciał pożegnać, włóczył się po swojem dziedzictwie, rozstać z niem nie mogąc.
Nazajutrz przyszła kolej na zabudowania, które troskliwie obejrzał wskazując co tam koło nich robić było potrzeba; i znów wyszedł w pole, i tak powracał codzień sobie przypominając jeszcze że gdzieś nie był, i czegoś nie widział. To siadał pod okapem od ulicy i godzinami milczący patrzał na tę wioskę, do której był przywykł, na ludzi, z którymi przeżył lat tyle, i czasem tylko cichą łzę otarł z powieki.
Tymczasem wozy stały upakowane, i z dnia na dzień odkładano wyjazd jedynie dla starego, który jeszcze o kilka godzin prosił. Matka i Andzia niespokojnie poglądali na niego, Jan nie śmiał być natrętnym.
— Ty tego nie znasz — rzekł mu na końcu stary — co to opuścić miejsce, w którem się wiele biedy zażyło! gdzie stąpisz, ślady i pamiątki uronionego życia, zdaje się powietrze inne, ludzie lepsi... a za miedzą czużyna! Tam cię i wzrok cudzy zaboli i obojętność dotknie, i nie ma się z kim przywitać... i nie wiedzieć co ze sobą uczynić. Na starość ciężko moje dziecko... człowiek by na najlepsze swojej biedy nie pomieniał — Ale, chcecie, trzeba jechać! I wzdychał pan Ignacy, ale milczał.
Zdało się im wszystkim, że ta chwila rozstania, tak boleśna, byle w drogę, zapomni się, a ojciec ożyje spokojem i lepszym bytem; on milczał, i nie sprzeciwiał się im wcale... Nareszcie znowu za kij wziąwszy, od chaty do chaty poszedł się żegnać ze znajomymi, bo żywej duszy nie chciał porzucić bez do-