Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— No! a czemże zapłacisz? — zawołał marszcząc się stary.
— Proponuje mi wypłatę z dołu! Właśnie się też tego sam nie chcąc podjąć bez woli rodziców, przyjechałem po radę — rzekł Jan — i zrobię jak mi wskażecie.
— Pocieszny stary — mruknął pan Ignacy — cóż to ma znaczyć! na co nam te dobrodziejstwa!!!
Od słowa do słowa poczęli się coraz szczerzej i obszerniej rozgadywać, a szlachcic zamiast się cieszyć, widocznie posępniał.
— E! wolałbym — rzekł w końcu, żebyś na małej dzierżawie dorabiał się powoli, to rzecz za wielka, ty niedoświadczony, a nuż ci się nie uda, ot, zamiast wdzięczności licha napytasz, a ubogiemu ostrożnie potrzeba, bo potem choćbyś ostatnią oddał koszulę, nie będziesz w stanie straty nagrodzić!
Drugiego dnia dopiero, Jan wypowiedział znowu ojcu, widząc go osłabionym, że koniecznie by chciał go z matką zabrać do siebie.
— Na łaskawy chleb! — wzdychając rzekł szlachcic — tak, tak, już też ja podobno nie na wiele się przydam komu, i tu gorzej mi i ciężej idzie codzień — a! niech tam matka z Andzią myślą, ja zrobię co każecie. Prawdę powiedziawszy człowiek się krzątał póki mógł, ale ręce opadły, już ja więcej za sochą nie polazę...
Westchnął i otarł łzę rękawem.
— Jedźmy do Kryłowa, tylko tu trzeba wszystko urządzić... wynająć grunta, i zebrać do kupy co tam jeszcze się kręci naszego...
Matka i Andzia były w wielkiej radości, gdy stary nareszcie na te przenosiny się zgodził, obawiały się bowiem żeby do końca tu nie chciał pozostać, choć mu już wcale nie służyło zdrowie i sił nie miał do pracy. Zawzięły się natychmiast sprzedawać, pakować, ludzi do przepędzenia chudoby szukać, a pan Ignacy patrzał obojętnie, nie wiele się mieszając, jakby go to wszystko mało już bardzo obchodziło. Jan nie chciał wracać