Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom III.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja bo się doprawdy do Romaszówki wybierałem kilka razy, ale to nowe gospodarstwo...
— A daleko to do Romaszówki, człowiecze, ha? las przejechawszy, jak się zowie, grunta Romaszowieckie, i widać dwór, piechotą można się chłódkiem przejść, dalipan nie do darowania chłopcze! udajesz królewicza! takiś mi pyszny...
— Panie sędzio, gorżkie wymówki, ale czuję ich słuszność, winien jestem...
— Nie dosyć mea culpa, ale poprawę przyrzec potrzeba — rzekł wchodząc do izdebki Bundrys — to grunt! Nie słucham nic, a dopiero w Romaszówce się o to rozmówimy. Teraz przyjechałem zobaczyć co tu porabiasz na nowej sadybie i jak ci tu jest? A dalipan dobrze! pysznieś mi się urządził, i taka, jak się zowie, chatka szlachecka... aż miło! ja to wolę niż Borowskie pałace.
— O! i ja — odparł Jan — ale gdyby nie Borowa, nie byłoby Kryłowa.
— A to po części prawda, nie ma co mówić, ludzie poczciwi!
— To mało, panie sędzio, mało; święci i zacni, i gdyby wszyscy panowie, których nie znam, do nich byli podobni, zajadałbym się z panem broniąc ich.
— To bieda, że Jamuntowie wyjątek stanowią... no! ale powiedz-że mi, dobrze ci tu?
— Możeż być na świecie lepiej? dali mi sposób do pracy, a z jakiem to uczynili sercem, z jaką delikatnością, z jakiem przeczuwaniem wszystkich potrzeb moich! wystaw sobie pan, znalazłem tu jakby ojcowską ręką nasypane spichrze i spiżarnie i sprzęty... o! co to za ludzie! o! co to za serca!
— Ale nie ujmuję im, nie ujmuję! — jakoś chmurno zawołał Bundrys — ludzie, jak się zowie, godni, ale mój drogi... i w Romaszówce są serca... dla tamtych o nas nie zapominaj — dodał — i my waszeci kochamy.
— Tem więcej za wszystkie dobrodziejstwa, jakiemi mnie obsypujecie, umiem być wdzięczen, że to nie-