Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyglądał się jej, smakując z minką figlarną, i im dłużej przypatrywał się, tem widać goręcej chciał przybliżyć się i zapoznać. Dosia, czy nie poznając się na nim, czy ujęta nadskakiwaniem w którem nie dostrzegła przesady i uwłaczającego jej szyderstwa, więcej nań poglądała, niż na milczącego młodego chłopaka, który ją oczyma pożerał.
Ostatnią wreszcie w karetce była otyła, biała, nie stara jeszcze niewiasta, widocznie miejska obywatelka jak kapitan i powracająca z wycieczki do domu. Małego wzrostu, pulchna, różowa, mogła to być niegdyś bardzo milutka piękność kawiarniana; nosek zadarty, biegające oczki żywe, dołki przy ustach, musiały ją czynić niezmiernie powabną dzieweczką, ale dziś, przy dobrej tuszy i po latach trzydziestu, czegoś wydawała się śmiesznie, z niedobitkami wdzięków młodości i całkowitą do niej pretensją. Ubrana po miejsku, wykwintnie, a niezbyt czysto, że się zmięła w drodze i zapyliła, wyglądała pociesznie ze swą minką fertyczną, figlarną buzią i wzrokiem latającym nieustannie. Stanu jej niepodobna było odgadnąć, bo ubiór był dostatni, suknia jedwabna, mantylka od Szlenkera, kapelusz świeżutki, chustka batystowa, rękawiczki paryzkie, ale dobór tych rzeczy i połączenie ich z bardzo prostemi, przytem strój niestosowny w podróży, obejście jejmości i mowa jej, kazały się domyślać, że za co innego chciała uchodzić, a czem innem była w istocie.
Kapitan znał ją widać lub musiał spotykać, przywitał się zaraz poufale; ona jednak zaczerwieniwszy się, udała, że tego nie uważała i grała rolę niewinnej dzieweczki, wyglądającej opieki. Być może że opiekunem życzyła mieć sobie owego młodego chłopaka, który pomimo rzucanych nań wejrzeń, kaszlu, ruchów różnych i wstępów do rozmowy, na zaczepki nie zważając, ani na nią rzucił okiem.
— Pani Chyłkiewiczowa widać mnie nie poznaje — odezwał się drwiąco na jednym przeprzęgu figiel-adjutant.
— Dajże mi pan pokój — odparła oburzona blon-