Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzone, że w danej chwili spotykają się dwa atomy i dwie istoty których żywot wzajem na siebie ma wpłynąć, traf, a raczej Opatrzność dała jej szczególnie dobranych towarzyszów podróży. Pierwszym z nich był ów młody chłopak, który jak ona jechał z ubóstwem i nadzieją pracy do mało znanej mu Warszawy. Jemu śmiała się stolica jako ognisko oświaty, jako cel marzeń, błyszcząca gwiazda na horyzoncie młodości — w wyobraźni rozmarzonej widział to przyszłość swą rozwijającą się świetnie, ludzi przewodniczących mu ze współczuciem, dłonie i serce braterskie, bohaterów, genjusze, znakomitości, i dążył ku temu upragnionemu Jeruzalem z pokorą ucznia, z pobożnością pielgrzyma, z nadzieją niedoświadczonego dzieciaka.
Oprócz niego, siedział, jakieśmy już wspomnieli, naprzeciw Dosi, nie pierwszej już młodości, dobrze łysawy, z wąsami trochę szpakowatemi mimo kosmetyku co je czernił, mężczyzna, którego wiek można było chyba odgadnąć z tego, iż się z nim widocznie ukryć starał. Trzymał się on sztywnie, poruszał żywo, uśmiechał po młodemu, ale ani kropelki podobno młodości i świeżości w nim nie było. Twarz ni brzydka, ni piękna, jedna z tych które sobie przypomnieć trudno, z jakiemi stu ludzi po ulicach chodzi, miała szare oczy zagasłe, usta zakryte wąsem i resztę dla proporcji. Cera jej śniado-żółtawa, nie podnosiła wcale wyrazu najpospolitszych w świecie rysów, którym czoło nizkie a szerokie nadawało tylko piętno siły i uporu.
Po ruchach pewnych, nieco sztywnych, podrzucaniu ramionami pozostałem po szlifach, nawyknieniu do prostowania, łatwo było poznać eks-wojskowego, co para wstążeczek zbrukanych, zawiązanych u klapy surduta, potwierdziła jeszcze dobitniej, każąc się domyślać że młodość spędził na koniu, przy szabli. Przy pożegnaniu w Sielcach z jakimś kolegą, i wywoływaniu podróżnych do zajęcia miejsc swoich wedle numerów, mogli się towarzysze dowiedzieć, że tym jadącym z niemi do Warszawy jegomością był kapitan Rybacki, figura nieznana na prowincji, ale w Warszawie w pewnem