Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tylko odkryć tajemnicę człowieka, badała go czas jakiś, potem rzucała na śmietnisko; na którem się już mnóstwo takich ofiar walało.
Najsmutniejszą z nich był może Leon Kora, który z takim zapałem i energją poczynał życie, a skończył je na wpół zbłąkany, bezsilny, nie chcąc rozwinąć talentu, bo nie miał celu uczuwszy się tak nieszczęśliwym, że mu ręce opadły. Siedział on w Warszawie, małemi robotami utrzymując życie biednie, nie żyjąc z ludźmi, stetryczały, dziwaczny, śledząc sercem i myślą podróże ideału swojego po świecie. Ile razy zjawiała się Dosia w Warszawie, przybywał, siadał w jej salonie, modlił się o jałmużnę wejrzenia i odchodził w jakiemś upojeniu, po którem osamotnienie ciężej go jeszcze obarczało.
Jako artysta, był to jeden z najznakomitszych ludzi, jako człowiek odznaczał się charakterem szlachetnym i bezinteresownością posuniętą do zapomnienia na siebie i wyrzeczenia się zupełnego — cóż, kiedy niesmakowało mu życie i znosił je raczej niż przeżywał, dźwigając brzemię, którego młodzieńczy zapał nieść mu nie pomagał. Malował tylko ideał swój w różnych jego objawach, a że Dosia była najzmienniejszą z kobiet, chwytał ją w najróżniejszych chwilach i z kolei całe z niej światy tworzył, anioły, zalotnice, istoty upadłe i święte, wielkie i prostoty pełne... We wszystkich ona była. Z każdym z tych obrazków, gdy mu się rozstawać przyszło z potrzeby, biedny chłopiec męczył się, cierpiał, szalał, i przynajmniej pierwszą ideę jego musiał u siebie zostawić. Niedostępna dla nikogo pracownia Leona, pełną była tej jednej a coraz odmiennej istoty. Raz, przyszła fantazja hrabinie dostać się do tego zapartego przybytku, o którym się od kogoś dowiedziała, a żądanie jej nie mogło pozostać bez skutku; spojrzała na tę galerją fizjognomij z jednej zrodzonych twarzy i uśmiechnęła się.
— To ja — zawołała — i to ja... a w tem wszystkiem mnie nie ma! — dodała smutnie — pan mnie nie znasz?