Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale nie wiesz jeszcze, to mi było odrazu powiedzieć! — rzekł porywając za kapelusz Rybacki — bywaj zdrowa! — I pobiegł do powozu, w którym sparty na ręku ziewał hrabia Tytus.
— No! a cóż? — ozwał się żywo, wpatrując w kapitana — jest tu?
— Nie ma już, ale, powoli dojdziemy po nitce wssystkiego.
Tonnerre! — krzyknął rozpieszczony panicz.
— Nie piorunuj, znajdziemy ją jeszcze.
— Cóż się stało?
— Porwała ją Chyłkiewiczowa.
— Cóż to za jedna? możeby do niej się udać.
— Udamy się — rzekł zimno, siadając do powozu kapitan. — Znam tę jejmość, która z nią zrobiła w drodze znajomość, a choć z nią nie jesteśmy dobrze, jakoś to będzie.
— Jedźmy do niej.
— Właśnie! ruszaj, na Krakowskie.
— Na Krakowskie — powtórzył hrabia Tytus — bo to widzisz mój drogi Rybasiu, marzę już sobie, jakby to ślicznie było, żebym ją mógł zabrać z sobą do Włoch. Ja się znam na kobietach, bez zarozumienia — tyle ich widziałem, tylem ich porzucił! to piękność pierwszego rzędu! to madonna! cokolwiek świata, poloru, zrobiłbym z niej ideał, Aspazją, Lais, nająłbym dla niej śliczny apartamencik nie daleko od mojego, dałbym nauczycieli, ona warta tego, to musi być zaniedbane. Kto wie, może ma głos! Dopieroby się baby wściekały! a mężczyzni szaleli, tu żadna z tych kopciuszków nie warta jej trzewika rozwiązać.
— Ale diablą będę miał robotę z Chyłkiewiczową — rzekł kapitan mnąc wąsa — krwawego jej niegdyś wyrządziłem figla, tylko że to dawno, załatam tę sprawę jakoś, uda się nie uda, nie możesz hrabio wątpić o moich dobrych chęciach, poświęcam się cały.
— Rybasiu! serce! ja ci poprzysięgam dozgonną wdzięczność, codzień proszę cię na obiad, ja cię cenię,