Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Otóż nie ma! — odparła żydówka...
— Chyłkiewiczowa zabrała, co?
— Nie wiem kto... wyniosła się, wczoraj jeszcze... na miasto.
— No! to nie mamy co gadać.
Rieben pokiwała głową i rozśmiała się.
— Ale dokąd się przeniosła? — zagadnął kapitan, który pomiarkował po niewczasie, że bez trochy pochlebstwa nic z Kruczka nie dobędzie — starając się głosem i miną przymilić. — Mój Krusiu, dokąd? No, widzisz, — dodał — w istocie interesuje się tą sierotą hrabia Tytus; wiesz?
— Wiem, ten co na Nowym Swiecie mieszka, i Adzia, wiem! bogaty pan, ale skąpy!
— No! chcesz mu pomódz, skąpy nie będzie, ta sierota bardzo go obchodzi, jakaś daleka krewna czy coś, boi się żeby to nie przepadło?
Rieben stała milcząc z miną szyderską.
— Ale wiesz — dodał kapitan, zbliżając się do niej — że mi jeszcze ślicznie wyglądasz, doprawdy, przypatrzywszy się zyskujesz.
Pochlebstwo, choć późne, poskutkowało: Kruczek się uśmiechnął.
— Pan wie, że ja poszłam za mąż? — szepnęła gosposia.
— Doprawdy? winszuję tobie, i jemu, ale go dobrze w łapkach trzymasz zapewne — wstał śmiejąc się. — No, a gdzież się ta biedaczka przeniosła?
— Uważajcie tylko — mówiła dalej Rieben, poglądając to na kapitana, to w lustro — co to za gadzina z tej Chyłkiewiczowej, już ją opanowała.
— Tego prawie byłem świadkiem — rzekł figiel adjutant.
— A, że do siebie do domu wziąć nie mogła, przywiozła ją tu do mnie, pomiarkowała się potem znać, i dziewczynie coś nagadawszy, już ją znowu gdzieś odebrała.
— Dokąd? do siebie?
— Nie! nie! będę ja to wiedzieć.