Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom II.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kocham, rób co możesz, chcesz cygara, Havana, prawdziwe!
— Tem się nie gardzi — odparł kapitan — biorąc dwa razem.
— Kochany Rybasiu, rób co można, ale, mieszkanie tej, jak się tam ona nazywa, może nadto znane, zatrzymaćby się może przed kamienicą Reslera, ty byś podszedł.
— No! dobrze i tak! stój! — zawołał Rybacki, wysiadając z powozu — widzisz hrabio, że się poświęcam.
— Nieoszacowany jesteś, kapitanie, tylko mi co stanowczego przynieś, chciałbym wiedzieć gdzie jej szukać, resztę mnie zostaw.
Hrabia miał się za tak potężnego Lovelaça, że był pewien zwycięztwa byle się pokazał, chodziło mu tylko o wiadomość, gdzie się Dosia znajduje, resztę brał na siebie. Kapitan pobiegł szybko i po numerach patrząc, znalazł łatwo dom, w którym na trzeciem piętrze mieściła się pani Chyłkiewiczowa. Ciemne i co raz ku górze brudniejsze wiodły do jej mieszkania wschody, nareszcie domacał się jakichś drzwiczek w zagłębieniu, z zasłonionem wewnątrz okienkiem, zaryglowanych. Leżała przy nich wywrócona miotła i szaflik z pomyjami, minąwszy tę barykadę, kapitan zapukał ostrożnie, i nie rychło, po kilkakrotnych sygnałach, brudna dzieweczka, lat około trzynastu mieć mogąca, chuda i blada, ukazała się, ostrożnie uchylając dzwi z zapytaniem: — Czego pan chce?
— Można się widzieć z panią Chyłkiewiczową? pilny interes! — rzekł Rybacki, i nie czekając pozwolenia i odpowiedzi, wparł się odrazu do przedpokoju zupełnie ciemnego, do drugich już drzwi dobierając się mimo krzyku i oporu służącej.
— Ale czegoż pan chcesz?
— Chcę i muszę się widzieć!
— Nie ma pani.
— Jak to nie ma? musi być!
— Nie ma, niech pan nie idzie!