Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Boża czeladka Tom I.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tutejszy objaśnił; a on tak mówi do serca, tak po prostu, że go się nasłuchać nie mogę. Zbliżyliśmy się do siebie od pierwszej owej mszy, do której mi służyć kazał; im więcej go poznaję, tem goręcej kocham... słodszego charakteru i wypogodzeńszej nie znam duszy, przesiąkł duchem Ewangelii i patrząc nań zdaje się, że z Apostołami chodził słowem miłości nawracać świat i wypędzać pogaństwo. On tu we dworze nauczycielem, doradźcą, powiernikiem, gołębiem z różczką oliwną, stróżem sumienia i przyjacielem wszystkich. Nie ma ktoby go nie kochał. Przypatruję się życiu jego i uwielbiam... jak on ludzi zna, jak do nich przemówić umie, jak ich kocha! Nie wystarcza mu miłości ku bliźnim, musi dla zapełnienia serca nawet ptastwo i źwierzęta, aż do najmniejszego robaczka miłować i opiekować się niemi.
Jak dzień, z pacierzami po ogródku lub w ulicy chodzi, a za nim w ślad gołębie jego, hodowane sroczki, karmione przezeń wróble i całe chmury przyjaciół skrzydlatych... a niechno się pokaże w ulicy, tam znowu z całego miasteczka psy które karmi, otaczają go i wloką się za nim.
Jeszcze go nikt zagniewanego nie widział, a gdy go co oburzy, nogą tupnie, splunie, ruszy ramionami i zawoła:
— Co bo to znowu jest! i zaraz spieszy naprawiać, co ktoś popsuł.
Odprawiwszy mszą, kij w rękę i po miasteczku, do swoich ubogich, do dzieci, którym obrazki rozdaje, katechizmu na ławce pod kasztanami siedząc całemi dniami uczy, karmi, odziewa i bawi się z niemi. Samem widział jak po skończonej nauce, rozdawszy jabłka i gruszki, które miał w kieszeniach, w piłkę z żaczkami swemi grał z taką ochotą, jakby jeszcze był studentem, i latawce im kleił. Dworek jego w wiecznem oblężeniu, a onby podobno i sutanny poczciwej nie miał, gdyby o nim chorążyna nie pamiętała. Grosza nigdy nie zatrzyma, a w miasteczku jak tylko zwąchają że pieniądze ma, póty go nachodzą, póki do