Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na co mi to? wstyd tylko i ciężar dla mnie... przykrość...
Starościna wstrzymała, się, postrzegła, że elementarne zasady zalotności kobiecej obce były niewinnej uczennicy.
— O moja droga — rzekła po namyśle — ja także nie jestem jeszcze dzięki Bogu stara... ale gdybym miała, powiem szczerze, twój wdzięk, twą młodość...
— Cóżbyś pani zrobiła? — spytała Hela.
— Co?... co?... trzęsłabym światem, ludźmi, miałabym, cobym chciała, a nie pracowałabym po nocach, psując oczy dla kilku złotych.
— O! ty nie wiesz — dodała — jaką władzę ma piękna, młoda kobieta nad tymi mężczyznami i co nią dokazać można... Ale trzeba umieć.
— Tego się ja pewnie nigdy nie nauczę — odezwała się Hela w prostocie ducha — nie rozumiem... nie potrafiłabym...
Cóżby mi zresztą przyszło z małych miłości własnej zaspokojeń... a losu — losu mego zmienićby to nie mogło.
— Jakto? owszem dałoby ci los najświetniejszy! zrobiłoby cię bogatą, szczęśliwą, wielbioną... rzuciłoby ci pod nogi...
Hela słuchała i tak dalece nie zrozumiała starościny, która się zbytnio zapędziła, że jej poprostu odpowiedziała:
— Ale ja... ja nie poszałbym za mąż, nie kochając... a...
Ta wzmianka o małżeństwie tak nie w porę zdziwiła i zmieszała Betinę tak, że zamilkła nagle... Spostrzegła, że uczennica stopniowego i powolnego przygotowania potrzebowała... musiała lekcyę rozłożyć na dni kilka. Inaczej zrozumieć się było trudno... Hela wcale nie znała świata tego, który był jedynym dla starościny; starościna ledwie się domyślała tak prostodusznej niewinności.