Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i głos napominający a pocieszający kapłana, a potem spokojną zwycięzką jego modlitwę.
Sam on zawołał lekarza
— Teraz ty czyń — rzekł — czem cię Bóg natchnie, abyś życie zatrzymał, jeśli w tem jest wola Jego.
Nie odszedł jednak i stał zamyślony, patrząc na to biedne dziecię ziemi, które rozpacz zgniotła jak robaka. Nie widać było w jego twarzy tego zmiękczenia i litości łzawej, jaką w innych wzbudzał stan chorej. Był jak posąg miłosierdzia, ale nie ziemskiego, z góry patrzący na krótki ból tego żywota. Znać było na nim, że wiele łez i krwi miał przed oczyma i w pamięci, że przeszedł długą drogę krzyżową, a duchem już mieszkał w niebiesiech.
Stary żebrak, szepcąc coś, całował ręce jego... zdawał się o cud prosić i wierzyć, że mógł go wybłagać.
— Nie domagajcie się u Boga — odrzekł kapłan cicho — tylko tego, co jest Jego wolą, albowiem On wie, co zbawienne, a gdyby wam dał, czego pragniecie, jutrobyście może musieli błagać Go, aby wam to odjął. Niech się stanie wola Jego, na wieki wieków amen
Lafontaine, zajęty chorą, która zdawała się nieco uspokojoną, dawał znaki, aby ją zostawiono samą i stary kapłan z Kożuszkiem wyszli do izby pierwszej.
— Pobłogosławcie ją, aby żyła — składając ręce, odezwał się do niego żebrak. — Znam was i wiem, że wy wszystko możecie u Boga.