Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gospodyni zamilkła, patrząc na stół, który stał przed nią.
— Powiedz mi pan, co wiesz tu wszystko... Znacie tego człowieka? Wiecie kto on jest?
Tytus wykrzywił się pogardliwie.
— To pewna, że pod baranim tym kożuchem kryje się osobistość wcale do niego niestworzona. Jest to zagadka, która się wyjaśni, gdy ten wrzód, co się teraz w sejmie nabiera, pęknie!
Zaleska nie pytała więcej.
— Nie rozumiem takiej stolicy, w której lada włóczęga, żebrak, może sobie tyle pozwalać — rzekła.
— Cóż pani chce? takich czasów dożyliśmy. Dekert mieszczan prowadzi na sejm i dopomina się dla nich o miejsce. Szkoda, że nie w senacie. Synowiec królewski chłopom daje wolność. Pan Butrymowicz pisze projekt, żeby Żydów z chrześcianami porównać. Cóż dziwnego, że żebrak jakiś został kaznodzieją ulicznym?
Tytus tym frazesem, wyuczonym pono gdzieś, skończywszy, zabrał się do wyjścia i już miał pożegnać gospodynię, gdy w przedpokoju hałaśliwy głos nakazujący dał się słyszeć.
— A puszczaj że k... jakiś. Żebym ja ci się meldował!
Hrabia... wszedł do pokoju.
Chociaż Zelska znała go dawniej, lecz odwiedziny hetmana u niej były czemś tak nadzwyczajnem, że i ona i Tytus stanęli niemal osłupieni.. Ze zwykłą sobie rubasznością wchodził w kapeluszu i zdjął go dopiero, zobaczywszy gospodynię. Nie wi-