Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tając jej nawet, postąpił parę kroków. Był czerwony, zaperzony czegoś i w bardzo złym humorze.
— Nie powiesz mi pani przynajmniej, co się z córką jej stało? — zawołał.
— Właśnie ja o to badałam pana Tytusa.
Hetman stanął i strząsnął głową.
— Możesz się pani pochwalić jej wychowaniem — począł szydersko. — Na uczciwość, walna kobiecina! Przysłużyła mi się, jeśli się nie mylę, a nie mylę się, tak, że pókim żyw jej tego nie zapomnę.
— Ale cóż to jest? — przerwała matka przestraszona.
— Co jest, to jest — zawołał hrabia. — Ale choć z kobietą sprawa, a na płci pięknej mścić się nie godzi, za taką zdradę...
Nie dokończył i odwrócił się hetman.
— Na Boga, niechże mnie pan objaśni! — przemówiła matka.
— Objaśnić nie mogę — odezwał się hrabia swoim zwykłym tonem — bo sam jeszcze objaśniony nie jestem; ale mam więcej niż podejrzenie. Jakże mogła, nie dawszy mi znać o sobie, wynieść się? Miała przecie względem takiego jak ja przyjaciela obowiązki. Ufałem jej, zwierzałem się.
Hetman przestał mówić nagle, oczy wlepił w matkę Loiski i zawołał:
— Nie kłam-że, moja jejmość! Co się z nią stało? zdrada, czy... czy nieszczęście jakie? przypadek? Z takiemi pięknościami, jak ona, nigdy człowiek niepewien jutra. Albo mnie zdradziła — co być może, albo ją zdradzono — co także jest możliwe, al-