Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścią się z nią ożenić nie może. Mówią, że od niego nic na owinięcie palca nie przyjmuje. Cóż to jest?
— To poprostu romans, nie wiem w ilu tomach, lecz dla obojga ich — rzekł Tytus — życzyłbym, aby jak najprędzej go skończyli. Kasztelanicowa traci czas, kompromituje się. Starosta sam nie wie, co robi, bo to młokos niedoświadczony, a niczyjej dobrej rady nie słucha. Słyszałem — dodał — że pani na wieś powraca. Cóż to znów znaczy?
— Mam dosyć Warszawy — kwaśno odezwała się Zelska.
— A tak pani dobrze tu było.
— Tak dobrze — rozśmiała się gorzko — iż radabym dziś ją opuścić.
— Cóż więc zaszło? — spytał Tytus.
— Nic, wcale nic, proszę się nie domyślać — rzekła z przyciskiem Zelska. — Nudzi mnie to wszystko.
— No, i kosztuje dużo, co? — odezwał się trochę impertynencko Tytus.
Zelska wargi zakąsiła.
— Nie zgadujesz pan — odparła.
— Więc chyba na reducie ostatniej Barani kożuszek, który długo przy niej siedział, jak mi mówiono, dał jej radę...
Zelska drgnęła i zaczerwieniła się.
— Słyszałeś pan co? — krzyknęła poruszona, zdradzając się.
— Nie, domyślam się tylko, ale widzę, że trafnie.