Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiano się.
A propos Bonifratrów — ozwał się Kurdwanowski. — Marszałek, słyszę, przekonał się, że ów Barani kożuszek, który nam tu tak dokazywał w ulicach, był waryat i zamknął go w szpitalu.
— Kwalifikował się gdzieindziej — zawołał hrabia ponuro.
Loiska, posłyszawszy wzmiankę o żebraku, która jej przypomniała redutę, zarumieniła się i musiała wody napić. Dziś właśnie wspomnienie to najboleśniejszem dla niej było.
— Nie mogli, słyszę, dojść — ciągnął dalej Kurdwanowski — i do dziś dnia nie wiedzą, kto jest ten łotr.
— Dałbyś pokój z nim — przerwał hetman. — U nas zaraz z komara robią wołu. Co tu hałasu dla jakiegoś niezdary!
Hulewicz zaczął coś szeptać sąsiadce, pani Zelskiej, o znajdujących się w Warszawie pięknościach i napomknął o pani Lucchesini.
— Nie mów, że piękna — odezwał się hrabia. — Figurę ma zręczną, ale twarz... wśród naszych kobiet wcale się nie odznacza. Że się z nią Lucchesini ożenił, to tylko tem tłomaczę, że ma jedno oko.
— Ale za piękność jej staje dowcip — rzekł Hulewicz. — Baba godna małżonka swego. Niemcewicza sobie zyskała, a przez niego i innych... Lucchesini polityce poświęcił nawet małżonkę.
— To bajki — odezwał się Kurdwanowski. —