Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niemcewicz nie kocha się w niczem, tylko w tem, co pisze, w swoich bajkach i w gazecie.
— Ja poczciwego Łuskinę wolę, słowo daję — przerwał Hulewicz. — To mi jest gazeta! Na rozum nie choruje i nikomu nie przycina. Nie mogę znieść gazety, co mnie korzennemi przyprawami traktuje, mam ich dosyć gdzieindziej. Gazeta to chleb, powinna być z czystego żyta, bez przymieszki. Vivat Łuskina!
Że ile razy Hulewicz usta otwierał, śmiano się, nawet nie słysząc co powiedział, więc i tym razem śmiech towarzyszył temu wystąpieniu.
— Warszawa, doprawdy, staje się nie do zniesienia — dorzucił hetman — i nie do poznania! Powiał na nią wiatr jakiś, co zwarzył to wszystko, Króla zmienili nam, sejm przekabacili... przymierza odwieczne ponicowali. Mieszczanom dają szlacheckie niemal swobody, chłopom chcą szkoły zakładać, od księży odbierają, co kościołowi dali ojcowie... słowem, świat wywrócony! Nie dziwuję się, że Szczęsny uciekł do Wiednia... ja gotówem choć do Turków...
Nie dokończył. Cicho się zrobiło na chwilę.
Gdy wszyscy tak ostrygami i polityką byli zajęci, starosta skorzystał z tego, by spojrzeć na Loiskę.
Siedziała smutna, zatopiona w sobie, jakby nie słyszała, co mówiono. Uczuła instynktem wzrok zwrócony na siebie i zapłaciła zań półuśmiechem.
Hrabia pił i zachęcał do picia w imieniu go-