Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go odciągać będą, a miał już mocne postanowienie nie dać się obałamucić.
— Dlaczego? — przerwał mu Hulewicz — bo to jest komedya, która skończyć się może tragicznie dla aktorów, a i dla sceny niezbyt wesoło.
— Mów szczerze, starosto, les opinions sont libres — rzekł hrabia. — Czy czujesz sympatyę dla tych rewolueyonistów?
— Rewolucyonistów? — odparł starosta — przepraszam. Ja-bo nie znam żadnych tutaj.
— Mówmy otwarcie, cartes sur table — prawił Hulewicz. — Co u licha, dlatego się możemy szanować i kochać, i kumać i ściskać, choć jeden widzi biało, drugi czerwono. Otóż my, wierni synowie tej starej rzeczypospolitej, za której swobody antecesorowie nasi krew przelewali, mówimy sobie, że formy rządu co rok na nowo przykrawać, jak sukni dla mody, nie godzi się; że co naddziadowie zostawili, to święte... a największym klejnotem swoboda. Ci reformatorowie chcą u nas absolutum dominium wprowadzić. Jesteś i pan za tem?
Starosta minę nastroił bardzo poważną.
— Bezwątpienia — rzekł — że spuścizna po przodkach szacowną jest wielce. Lecz gdy w sukni ciasno, a chodzić w niej mus, nie dla mody, ale dla życia przykroić ją potrzeba. O ile wiem i słyszałem, na anarchię u nas od dwóchset już lat narzekano. Trzeba tedy silny rząd wprowadzić. Skarb wycieńczony, wojska nie mamy...
Hrabia syknął i zaprzeczył.
— U nas co szlachcic, to żołnierz! — zawołał.