Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teżeśmy się kłócili. Nigdzie pana starosty nie mogłem pochwycić. Raz tylko zdaleka zobaczyłem w teatrze. Ale młodemu, w czasie takich saturnaliów przybywającemu do stolicy, trzeba zażyć świata. Nie należy się zamykać. Ha! ha! z ojcem ileśmy się to razy upili i jak!... a cośmy się nastrzelali do głów tureckich!... Pan bo wpadłeś tu w złe ręce — dodał hrabia — młodości szkoda marnować w takiej klauzurze. Przyjedź do mnie kiedy na obiadek lub wieczerzę, a zobaczysz, jak się bawimy.
Starosta, usiłując się uśmiechać, dziękował.
— Niema nic niebezpieczniejszego — dodał hrabia, zwracając się do Hulewicza — jak gdy król daje zły przykład. Znam go dawno, nigdy dwóch kieliszków wina nie dopije.
Hulewicz szepnął:
— Za to upaja się do zbytku czem innem.
— Jakto do zbytku? — zaprotestował hetman. — Upajać się czemkolwiekbądź nigdy do zbytku nie można. W upojeniu rozum, a kto trzeźwy, głupi!
Śmiano się na głos wielki.
Ponieważ wieczerzy jeszcze nie oznajmywano, spiskowi otoczyli starostę i nieznacznie poprowadzili go do ustronnego kątka.
— Żebyś tylko, uchowaj Boże, nie dał się klice tej spiskowców zaciągnąć do ich obozu — rzekł hrabia — hę? Słyszę bywasz u pana Ignacego, u Stasia, u Krasińskiego. Prawda-li to?
— Ale dlaczegożbym nie miał tam bywać? — odparł starosta, który przestrzeżonym był może, iż