Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

galanta rolę chciał odgrywać przy klientce, chociaż żonaty był i do umizgów niestworzony, począł od całowania rączek i komplimentu do olśniewającej piękności.
Piękność się skrzywiła.
— Mecenasie, czasu nie mam. Mów... jestem niecierpliwą!
— A! to źle! — rzekł Zażywski — bo ja właśnie zimnej krwi potrzebuję.
— Szukaj-że jej u ryb, nie u mnie — odparła, zapinając suknię.
Mina, którą prawnik zrobił, była tak osobliwą, zagadkową, ale razem tak go brzydkim czyniła, że Loiska suchym śmiechem parsknęła.
— Pan wiesz, że ja jestem niecierpliwą. Więc mów... z czem przyszedłeś.
— Właśnie, póki pani niecierpliwa, mówić nie mogę.
Loiska, nogą tupiąc, zawróciła się.
— Mów pan, bo idę!
Zażywski sięgnął po rękę; nie dano mu jej!
— Czy co nowego zaszło w sądzie? — spytała.
— Nie w sądzie — odparł mecenas — ale sprawa nowy obrót wziąć może. Okoliczność zaszła niespodziewana.
— Mów-że pan otwarcie! nie jestem dzieckiem.
Mecenas westchnął. Nie było już sposobu i musiał rąbnąć i mówić otwarcie:
— Matka pani jest w Warszawie.
Loiska zbladła; patrzący na nią prawnik zląkł