Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze ulubieńców, rezydentów i wiodła życie prawdziwie naprzekór światu... Im więcej na nią krzyczano, tem otwarciej się z tego urągała. Majątek, rozmaitemi sposoby ratowany od ostatecznej ruiny, w końcu nie starczył na zbytki, zabawy i podróże.
Córce nie przysyłała już nic. Po wymienieniu kilku listów, coraz groźniejszych, Loiska zapozwała swą rodzicielkę. Wytoczył się proces gorszący a zajadły.
Matka, która, pomimo wieku, zawsze jeszcze nadzwyczajnej swej piękności zachowała ostatki, miała wielu dawnych i nowych przyjaciół, ale Loisce też na nich nie zbywało. Sprawa córki była prócz tego słuszną, jasną i nie mogła być przegraną, tylko przewleczoną. Proces się ciągnął, lecz zaczynał być groźnym, tak, że pani Zelska, z porady prawników, postanowiła osobistem widzeniem się z córką spróbować przejednania i jakiegoś porozumienia.
Nie widywały się już oddawna. Loiska wcale się odwiedzin spodziewać nie mogła i nie była do nich usposobioną — gdy dnia jednego utrzymujący jej interesa mecenas Zażywski wszedł o południu, meldując się z pilną sprawą.
Musiała kończąca toaletę piękna pani, która była tego ranka w najgorszym humorze, wyjść do niego napół ubrana.
Proces, jak wszystko, czego tknęła, roznamiętniał ją; wzmianka o nim każda niecierpliwiła; na samą więc wieść o Zażywskim wybiegła.
Podtatusiały kontuszowiec, który niepotrzebnie