Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku popodnosili palce i szeptali coś, jakby przysięgę.
— Ale bo też wygadać się z tem, toby znaczyło gardła nadstawić — rzekł strażnik. — Spisek taki, boć to konjuracya nie co innego, pachnie...
— Czem ma pachnieć? — przerwał hrabia. — Dobrem starostwem i krzesłem senatorskiem, gdy się uda. A że się uda...
Uderzył się w piersi.
— Nie zaprzeczycie, że buława, którą mam honor dzierżyć, ma pewne prerogatywy, choć ten głupi sejm wydrzeć je jej pragnie i pierwszego stróża wolności obezwładnić. Zjedzą kaduka! Są tradycye! Jeszcze nowostki te się nie przyjęły i ta fakcya swojego sejmu nie zamknęła... Stanie się przeciw konfederacyi rekonfederacya... Król będzie z nami.
Tu rozśmiał się bardzo głośno.
— A! dożyć tej chwili, gdy się to wszystko rozproszy i po mysich dziurach szukać będzie schronienia! — zawołał. — Warto prawdziwie coś za to poświęcić.
Zatarł ręce, a potem palec położył na ustach.
— Tylko sza!
Narada zdawała się skończona. Strażnik tylko przystąpił do hrabiego i na bok się z nim usunąwszy, chwilę coś szeptał.
— Wiecie panowie co? — odezwał się hrabia — pierwsza myśl jest rzucona; niech ziarno to kiełkuje, niech rośnie. Schodzić się nam potrzeba gdzieś, aby, jeśli komu co przyjdzie do głowy, poddał to dyskusyi. Zatem, zdaje mi się, że stosowniejszego kąta,