Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Okularowy nieznacznie ramionami podniósł.
— Suponujemy, że tak jest — rzekł — ale wykonanie! Trzeba ludzi do niego, zatem i do konfidencyi przypuścić niemało osób, a gdzież to u nas widziana rzecz, ażeby się sekret utrzymał? Niema narodu mniej nad nas do tajemniczych robót stworzonego. Zaleje kto wieczorem pałkę, będzie się ściskał i ślinił z pierwszym lepszym, rozpłacze i wypapla. Rzadki, coby przed żoną język wstrzymał, lub przed kochanką. Gęba będzie świerzbiała. Nuż przed czasem kto bąknie... po wszystkiem.
Hrabia się rzucał, słuchając:
— Mylisz się, panie strażniku — rzekł. — Ludzi będziemy mieli, nie spowiadając się przed nimi. Asindziej powiadasz, że niema narodu, któryby do sekretów mniej od nas był stworzony — concedo; ale też niema narodu, któryby, przywiązawszy się do człowieka, ślepiej w niego wierzył. Ja mam takich, co po dobrem śniadaniu pójdą za mną, nie pytając, kędy zechcę.
— A, prawda! — dodał milczący mężczyzna — słowo daję! Prawda święta!
Pan strażnik zamilkł.
— Zatem — podchwycił hrabia — myśl tę każdy z nas bierze ad deliberandum, ale z zamym sobą, i wiążemy się najświętszą, najuroczystszą przysięgą.
(Tu hrabia palce złożone podniósł do góry).
— Pod kpem, szelmą i infamisem, nikomu, rodzonemu ojcu ni bratu, ani słowa!
Obejrzał się mówiący. Wszyscy bez wyjąt-