Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak tu, trudno znaleźć. Dom nie tak bardzo na oku. Piękna gosposia, gra u niej... jeśli kogo wabią, dziwu niema. Nikt tu nie podejrzewa. U mnie, choć ludzi moich znam, za nikogo nie ręczę. Za tydzień więc, o tej samej godzinie ja uproszę znów, aby nam się dano naradzić.
Był to znak do rozchodzenia się. Hrabia zwolna rękawiczki nakładał i szepnął Kurdwanowskiemu, aby gości wyprowadzał. Sam chciał pozostać i gospodyni podziękować.
Gospodyni ręczyła wprawdzie, że nikt podsłuchiwać nie może i nie będzie, ale sama czuła się uprawnioną do nadstawienia ucha. Cieniuchne drzwiczki, ukryte za pawilonem, doskonale się do tego nadawały. Ciekawość była zbyt wielką, aby się oprzeć jej mogła. Naradzano się tajemnie, a posiadanie tajemnicy jest zawsze siłą nie do pogardzenia.
Piękna Loiska, stojąc za drzwiczkami, wysłuchała tak prawie całej rozmowy, a choć ułamki pewne nie doszły jej uszu, łatwo domyśleć się ich mogą. Śmiałość pomysłu hrabiego przeraziła ją, osłupiała niemal. Serce uderzyło jej mocno, gdy się uczuła panią tak ważnego sekretu.
Trzymała więc w ręku nić spisku i mogła... w główce się jej zawracało. Była nadzwyczaj rada z siebie, iż podeszła pod drzwiczki.
Nim się jeszcze rozchodzić poczęto, przeszła dla niepoznaki pocichutku do salonu i tam oczekiwała, aby jej Brysia, na czatach stojąca, znać dała, że do gabinetu może powrócić.
Zamiast Brysi, sam hrabia otworzył drzwi,