Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia, lubiący się pośmiać przy każdej sposobności, nawet gdy o najważniejszą w świecie rzecz chodziło — nie można było ręczyć, czy umyślnie generała na sztych nie wystawił.
— Rzecz tedy taka jest — mówił generał z wysiłkiem. — Niema wątpliwości, że spisek i zamach na rzeczpospolitą istnieje, że ją utopiści chcą na monarchię absolutną przerobić i swobody szlacheckie odwieczne podeptać. Bądźcobądź, choćby życie stawić przyszło, my tego nie dopuścimy.
Pocichu mężczyzna w okularach potwierdził.
— Nie godzi się dopuścić.
Tu hrabia, widząc, że generałowi szło jak z kamienia, machnął ręką i sam głos zabrał:
— Spiskowi, choćby tak rozumnego mieli człowieka na czele, jak mój serdeczny przyjaciel pan Ignacy, jak ks. biskup kamieniecki i ten demagog podkanclerzy... zjedzą licha, czy czego dokażą bez króla. Obmotali go też, oplątali i wzięli w kuratelę. Nikt tego człowieka lepiej nie zna nademnie. Pan Ignacy ze swoim i z Piatolego rozumem nigdyby niczego nie dokazał, gdyby jako ex-jezuita nie użył kobieciny jako pośredniczki. Ale to intra parenthesim... Króla im potrzeba odebrać. Ale jak? otóż to sęk! Prymas się usunął, pani krakowska próżno kwili. Grabowska się gniewa, ale czasy jej przeszły, Król znosi jej łajanie z pokorą, bo mu dobrze uszy naciera, a gdzieindziej się konsuluje. Gdybyśmy kwokę znaleźli nawet, niepewny to środek. A króla nam potrzeba mieć koniecznie!
Wszyscy potakiwali. Hrabia głos zniżył; słuchający skupili się bliżej.