Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rady tajemnej? — zawołał hrabia. — Bawimy się nim wszyscy, bo jest wyśmienity i bierze się na seryo; ale niech go kaci porwą, jaki głupi! Tego rodzaju kretyństwa — dodał — spotkać mi się nie trafiło w życiu, bo połączone z rodzajem wymowy, czyniącej wrażenie na tłumie i mające pozory czegoś niegłupiego. Suchorzewskiego musimy piastować jak oko w głowie, bo go można jak miotłę w komin popchnąć, gdzie się kominiarzowi samemu iść nie chce. Don Kiszot nasz sejmowy, do pary z kasztelanem Łukowskim.
Hrabia śmiał się jeszcze, gdy naprzód jeden małego wzrostu, przygarbiony, w okularach wszedł mężczyzna, ze śmiesznem zmarszczeniem twarzy przypatrując się tym, co go poprzedzili. Potem wsunął się pleczysty, w mundurze wojskowym, średnich lat brunet, który zdala i z wielkiem uszanowaniem się pokłonił.
Wszyscy, usadowiwszy się na znak dany przez hrabiego, gdzie kto mógł, od niego oczekiwali zagajenia. On tu widocznie stanowił ognisko.
Nie zapraszając gości swych na burgunda, którego sobie nalewał, hrabia pomyślał nieco i zamiast sam począć, odezwał się:
— Kurdwanowski, mów ty za mnie. Nie podnoś tylko głosu. Ja mam ten brzydki zwyczaj, że jak ostatni szlachcic polski, nie mogę mówić bez wrzasku. Sejmiki nas tego nauczyły. Mów krótko, Kurdwanosiu, i cicho! Chociaż jesteśmy w miejscu bezpiecznem, dziś za nic ręczyć nie można.
Kurdwanowski śmiały był, ale wymową nie celował. Zaczął od tego, że się zająknął.