Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ignacego, mojego dobrego przyjaciela, codzień chodzi z raportem do Bułhakowa, jak pisarz Rzewuskiego przekupiony był przez p. Ciachi — może i mnie ktoś wydać przed spiskowymi.
Loiska stała, słuchając.
— Ale panie het...
— Hrabio — poprawił siedzący w krześle. — Proszę cię, nie irytuj się tem. Przecież to domowi twemu krzywdy nie czyni. Ma foi! nie jesteśmy pierwsi lepsi. A wcale nie życzę sobie, aby ktoś o nas wiedział.
— U mnie schadzki po nocy? — zamruczała Loiska.
— Bardzo są naturalne i daleko łatwiej wytłomaczone, ma toute belle — śmiejąc się, rzekł hrabia. — Pas de prudéries! Każ przychodzących i pytających o mnie tu puszczać. Gabinet ten nam starczy, a tu nas ludzie twoi dewizażować nie będą. Pod te czasy spisków, konjuracyj, katilinaryów należy być ostrożnym.
Mówił to hrabia nawpół drwiąco.
— Ty, prześliczna gosposiu, w czasie naszego koncyliabulum możesz... no, robić co ci się podoba. Obecność twa byłaby dla nas, choć już podtuptanych, niebezpieczną dystrakcyą.
Loiska, ramionami ruszając, wyszła i w tejże chwili w małych drzwiczkach pokazał się generał Kurdwanowski.
— Ledwiem się potrafił pozbyć Suchorzewskiego — rzekł od progu. — Jest to człowiek wielce pożyteczny, ale języka nie utrzyma.
— Zlituj się, a któżby tego krzykałę wziął do