Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gości, choćby przyszli, niepodobna było utrzymać.
Siedziała zadumana, gdy pierwszy z partnerów zwykłych hrabiego wszedł na próg, pytając już o niego w przedpokoju.
Generał X. był to gracz namiętny, znany z tego, że wszystko, co teraz miał, przegrywał. Wyłysiały, podstarzały, niegdyś piękny, z dawnego antinousostwa swego zachował tylko zręczną postawę, ramiona silne, pierś szeroką. Twarz była zaogniona i rysy zgrubiałe. Elegant niegdy, i teraz ubierał się starannie, ale przy grze zapominał się i zaniedbywał, tak, iż bywał nawet śmiesznym. Raz w życiu wygrał był trzykroć sto tysięcy złotych, które bardzo prędko puścił, i odtąd marzył tylko o nowym uśmiechu fortuny. Miał stałe postanowienie zgrać hrabiego W. Tymczasem jednak ostatki co wieczór mu oddawał.
Zaledwie przywitawszy gospodynię, dosyć niegrzecznie zapytał:
— Jakto? niema go jeszcze?
— Niema go i nie będzie dziś, trochę chory — odpowiedziała, zbliżając się doń, Loiska.
Była z nim bez ceremonii.
— Zmiłuj się, generale — dodała nadąsana — załóż ty bank i pociągnij.
— Ja? ja? — odskakując, podchwycił generał. — Ale ja nie umiem, nie mam wprawy. Poniterować, choćby do rana, bylebym miał czem. Zresztą entre nous, moja kasa...
— Pożyczę ci sto dukatów na wieczór do spółki — zawołała gospodyni.