Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Generał się zadumał.
— A no! — rzekł — któż wie? Bank nam może pójść lepiej, zwłaszcza z taką spółką.
Loiska w tejże chwili poszła do sekretarzyka i wsunęła mu rulon w rękę.
— Siadaj, generale, i przygotuj się. Gdy cię zastaną w gotowości, nikt się pokusie nie oprze.
Generał też nie umiał się jej oprzeć. Złożył kapelusz, przeszedł do drugiego pokoju, siadł na krześle bankierskiem i dukaty rozsypał tak przed sobą, aby ich kupka najpokaźniejszą się wydała. Zamyślony, z uśmieszkiem, talię kart tasował i pstrykał.
We drzwiach ukazał się baron i dwaj wojewodzice, za nimi szło dwóch jeszcze wiernych poniterów hrabiego.
Wszystkich ich z podwójną uprzejmością witała gospodyni, jednym starając się wytłomaczyć niebytność hrabiego, drugich pocieszyć, innych skusić do pozostania ostrygami i wieczerzą.
Goście jednak nie kryli wielkiego zawodu i przykrości, że im hrabia uszedł. Grać z nim, robiło choć nadzieję, dawało możność znacznej wygranej, gdy z generałem wiedziano bardzo dobrze, iż sumę większą tylko stracić było można.
Jednakże to trzaskanie kartami, ten widok kupki złota wywarły pożądany skutek.
Jeden z wojewodziców szepnął, że należało naprzód zdebankować generała, a potem iść albo do Schultza do kamienicy Dulfusa, albo choćby do Bera na Podwale; w ostatku z biedy do Ausowej, do Sarneckiej, do Domagalskiego na Nowe Miasto.
Wprawdzie wszystkie te stoły i sale gry były