Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Barani Kożuszek.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nić, ze starostwami coś zrobić, podatki zwięksżyć. Lecz co go to obchodziło?
Loiska z milczenia zakłopotanego wniosła, że trafiła na grunt niezasiany. Mogła więc łatwo skorzystać z tego i uczynić z chłopca posłuszne narzędzie.
— Widzę — rzekła, wdzięcząc się do niego — że pan jesteś jeszcze nieinicyowany. Bardzoby mi było przyjemnie dać mu wskazówki i objaśnić, gdybyś sobie tego życzył, kto tu w sejmnie gra ważniejszą rolę, boć pan nie możesz, raz tu będąc, w politykę patryotyczną się nie wmieszać.
Polityka nie była do smaku młodzieńcowi, lecz dla jej pięknych oczu gotów był i do piekła.
— A, pani! — zawołał wesoło. — Weź mnie w opiekę, proszę! Kieruj mną, będę jej chętnie posłusznym. Muszę się przyznać, że dotąd bardzo mnie to mało interesowało.
— To bardzo źle — przerwała Loiska. — Młody człowiek takiego imienia, jak pan, nie może obojętnie stać z boku i patrzyć, gdy tu wszystko goreje patryotyzmem.
Starosta zaprotestował znów, iż pójdzie za radą swej łaskawej nauczycielki.
Loiska skierowała zręcznie rozmowę na sejm, na głównych jego aktorów, o których wiedziała, że do najczynniejszych reformy popleczników należą, obudziła ciekawość starosty i niemal mu nakazała, aby się starał ich poznać i połączyć z nimi.
Zdawała się to tak brać do serca, iż coraz bardziej rozmiłowujący się starosta, dla przypodobania