Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Adama Polanowskiego notatki.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podniosła i uratować mogła — zaczął grozić ruiną. Prawda, że wpływy obcych mocarstw się do niéj wielce przyczyniły, że na téj naszéj krwawéj szachownicy rakuski dwór i francuzki walczyły z sobą o lepszą, ale bez naszego rozprzężenia, nieładu i prywaty nigdy by do téj ostateczności nie doszło.
Mnie tylko miłość dla króla trzymała przy nim, bo mi tu wszystko srodze zbrzydło.
Wcisnąwszy się do izby sejmowéj nieraz człek niewiedział, czy płakać, czy siekać i rąbać zuchwałych warchołów. W oczy nieszczęśliwemu panu rzucano przezwiska tyrana, despoty, ciemiężyciela, dążącego do zagłady swobód... Wołano aby przestał rządzić, a gdy on sam już gotów był złożyć koronę, niedopuszczano...
Pamiętam tę poruszającą scenę, gdy wytrwawszy obelżywości — nawoływanie, szyderstwa, wstał prawie ze łzami w oczach i przemówił ze łkaniem w głosie.
— Bóg mi poszczęścił w bitwach, mówił — ale ojczyzny ocalić nie zdołam... Pozostaje mi zdać zbawienie jéj nie na los, bom chrześcianin i wierzę w opatrzność Bożą — ale na to co Bóg przeznaczył. Nie wierzę w wieszczby żadne, w wyrocznie i sny prorocze. Wiara mnie uczy, że wyroki Bozkie spełnić się muszą. Potęga i sprawiedliwość tego, który rządzi światem, losy narodów naznacza, tam gdzie za żywota panującego wszystko wolno, gdzie ołtarz przeciw ołtarza stawią ludzie, gdzie cudzych bogów sobie szukają, tam pomsta Najwyższego niedaleka.
Panowie Senatorowie — w obliczu Boga świata, rzeczypospolitéj całéj, świadczą o mojem poszanowaniu