Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dostawszy wiadomość o córce, matka w jednej chwili konie zaprzęgać kazała. Namarszczyła się groźnie, lecz widać nie wyrzekła się nadziei, znając dobrze córkę, iż małżeństwu przeszkodzić potrafi.
— Ślub nie tak łatwo wziąć! — rzekła do siebie — a no, zobaczymy...
Kazała tedy jechać do Krakowa... Tam teraz na dewocji mieszkał, nagle wyrzekłszy się świata, pan łowczy Godziemba, któremu się cała Korona dziwowała, iż z obieżyświata nagle stał się tak pobożnym, że z kościoła wychodził dopiero, gdy go zamykano. Widywano go klęczącego w ławce po całych godzinach i wzdychającego tak, że się nań ludzie oglądali. Niekiedy nawet krzyżem legiwał, nie podkładając nic na zimnej posadzce.
Jejmość, która wolała Cyrulskiego nad niego, rachując na dawne amory i niewygasającą nigdy ich pamięć, umyślnie udała się do Krakowa, aby go użyć do spełnienia swych myśli.
Pospieszać kazała, a że konie były wypoczęły, drogi niezłe, dni długie, stanęli drugiego dnia rano w starej stolicy.
Wiedząc już o obyczajach nowych łowczego, jejmość zarzuciła kwef, wypocząwszy, i poszła do oo. jezuitów, gdzie zaraz w ławeczce klęczącego zobaczyła Godziembę. Nabożeństwo snać było już ukończone, kościół pusty, dwóch dziadków mruczało w kruchcie, jedna babka tułała się od ołtarza do ołtarza... Godziemba klęczał z oczyma zamkniętemi szczelnie i rękami złożonemi.
Uśmiechnęła się Cyrulska, uklękła, pomodliła się, i westchnąwszy ciężko, parę razy w piersi się mocno uderzywszy, wstała. Dotknęła zlekka rąk Godziemby... otworzył oczy powoli, wlepił je w przybyłą, i jakby przerażony zerwał się z ławy, żegnając.
Zdawał się ducha złego odżegnywać.