Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/495

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź waćpan, panie łowczy... chodź zaraz...
Po głosie dopiero rozpoznawszy, iż nie czcze widmo, ale żywa przeszłość grzeszna stała przed nim, łowczy, zrezygnowawszy, westchnął, ukląkł, ziemię pocałował, i powstawszy, nic nie mówiąc, poszedł posłuszny za panią Cyrulską. Ona też bardzo pobożnie westchnęła na progu, i dopiero w ulicę się dostawszy, poczęła rozmowę z niewolnikiem.
— Waćpan wiesz, że ja tu umyślnie po niego przybyłam?
— Pani dobrodziejko! a cóżby to znowu stać się miało, żebym ja miał na co być jej potrzebnym! Wyrzekłem się świata i jego marności... biedny jestem pokutnik...
— Pokutuj, pokutuj, nie mam nic przeciwko temu — mówiła Cyrulska — ani na pokuszenie go myślę narażać... ale starym przyjaciołom służyć i Pan Bóg nakazuje...
Skłonił się łowczy. Tak doszli do gospody... Polewka została zadysponowana, a gospodyni drzwi zamknąwszy, stanęła przed Godziembą w postaci tragicznej.
— Wiesz, — zawołała — że Jadwiga znowu owdowiała...
— Mój Boże! — krzyknął łowczy — co za los nieszczęśliwy!
— Gdzież znowu! żyć z nim było niepodobna... łotr był z pod ciemnej gwiazdy... Chwała Bogu — przerwała Cyrulska — ale rozumu nie ma...
Wystaw sobie, kochany łowczy, jak tylko to mężysko zmarło, nie miała nic pilniejszego nad to, by zaraz posłać po tego nieszczęsnego Pełkę, do którego ma słabość, a za którego ja jej nie dam wyjść...
— Hm, — odparł łowczy, pamiętny dobrych stosunków i obfitego stołu — to człowiek w gruncie niezły i bardzo majętny.