Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/479

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa się... bo już i na brzask rychło się brać miało.
Zawołano na Żabę; ten wystraszony pobiegł do pani i zaraz jej wyśpiewał wszystko; nie powiedział tylko przez zapomnienie, skąd Zboińskiego znał i gdzie go widział.
— Prosić go do mnie! — odezwała się wdowa... — jużci mi tego powtórzyć nie odmówi.
Gdy Zboiński wszedł i popatrzył na nią, dopiero Pełki szaleństwo zrozumiał. Jejmość wprawdzie wiadomością o morze była przestraszona, lecz zobaczywszy rycersko przybranego mężczyznę, który przed jej pięknością osłupiał, nie mogła być na to obojętną i uśmiechnęła mu się mimowoli.
— Coś mi mój dworzanin poplótł, a no zrozumieć trudno — odezwała się tym głosem wdzięcznym, który brzmiał jak piosenka bez serca... Czyście sobie z niego żartowali? Mór u nas? w Krakowskiem? niechże na Ukrainie, na Kresach, na Rusi, ale tu, i skądże, gdy o nim słychać nie było.
Zboiński do swej komedji miał się czas przygotować: westchnął i smutną bardzo przybrał postać.
— Istna prawda, — odezwał się — że mór jest straszny... niektóre okolice zupełnie opustoszały... po dworach ludzie, co się nie rozpierzchli — wymarli.
Pisarzowa ręce załamała.
— Gdzie? w której stronie?
Zboiński umyślnie okolicę wybrał najbliższą Rożańskich. Pisarzowa pobladła...
— Lecz z dworów powinni się byli do Krakowa salwować...
— Tak też uczynili, o ile wiem, Kmicicowie, Rożańscy, Borowscy i wielu innych...
— Rożańscy? wszyscy?...
Dziś tam żywej duszy we dworze niema, w Krakowie wszyscy. Powietrze idzie istnie ja-