Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ko powietrze, jako burza... ale przechodzi rychło...
Nie wiedziała, co mówić pisarzowa... Zboiński stał i patrzał w nią jak w tęczę...
— Jeśli już tak źle jest, — odezwała się — a dała mi Opatrzność waszmościa tu spotkać, kobiecie pomocy i rady nie odmówisz. Jechałam właśnie w tamtą stronę — co mam począć?
— Hm, — odezwał się Zboiński, choć mu serce miękło i kobiety żal być poczynał — hm, najlepiej tu w lesie biedę przesiedzieć, bo w lasach tylko od powietrza ludzie wolni. Mór idzie jak płomień szybko, lecz przechodzi też prędko.
— A do Krakowa droga wolna? — zapytała pisarzowa.
— Któż to wie? anibym radził się puszczać.
Zniecierpliwiona wdówka poczęła pantofelkami stukać po podłodze, załamała ręce, nie wiedziała, co czynić.
Zboińskiemu i żal jej było nieco, i śmiech go brał pusty, że mu się z tym morem tak powiodło. Właśnie gdy nieostrożnie się sobie sam uśmiechał, z pod spuszczonych powiek pięknej pani padło zukosa wejrzenie, postrzegła uśmiech — i obudził w niej niedowierzanie.
Sama historja dość już i tak była nieprawdopodobna. Zboiński w tejże chwili przybrał postawę i minę zafrasowaną, ale już było po czasie. Pisarzowa poczynała wietrzyć zdradę.
Napadła go tedy gradem zdradliwych zapytań. Skąd jechał? kogo znał? i dobyła wiadomości, że z Rożańskimi był dobrze.
To jeszcze bardziej w podejrzeniu ją utwierdziło.
— A dokądże się Rożańscy udali? — zapytała.
— Pewnie do Krakowa, — rzekł Zboiński — tyle wiem, że tam w okolicy wesele miało być, które przyśpieszono, odbyto „privatissime“, i wszyscy się rozpierzchli.
— Czyje wesele? — spytała wdowa.