Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tuacji, bo posłuszeństwo płci pięknej nakazują prawa rycerskie.
— Ale i gospodarz w domu ma też pono jakie...
— Gościnność! — odrzekł Pełka z ukłonem...
— Dopóki jej kto nie nadużyje! — zawołał pisarz.
— Czym to uczynił? — przerwał Pełka.
Zamilkli... Jadwiga chodziła żywo po jednej stronie pokoju i zdawała się namyślać. Pac, ciągle wsparty o stolik, nogę założył na nogę, wziął się w bok i zdawał czekać, by go Pełka pożegnał. Ten stał posłuszny rozkazowi...
Potrwało to chwilę tylko. Położenie zbyt było nieznośne, aby się przedłużyć mogło.
— Pani pisarzowa pozwoli mi się oddalić — cicho wyjąknął Pełka.
— Nie! — odwracając się, wybuchnęła Jadwiga — dlatego nie — że pan pisarz tego żądać się zdaje... Czyni on mi naprzekór całe życie wszystko, nie mogę mu ustąpić... taką monetą płacę, jaką mi dają...
Pac śmiać się począł. Śmiech to był straszny, dokuczliwy, suchy, dojmujący, zwiastun gniewu, który się wydobyć nie śmiał teraz, a miał może wkrótce wybuchnąć. Wziął się oburącz pod boki i śmiechem coraz głośniejszym przerażał Pełkę i żonę... Nagle zbliżył się do stojącego rycerza i zawołał:
— Otóż to jest szczęście domowe! to nasza dola... to błogosławieństwo małżeństwa, skojarzonego pod najszczęśliwszemi wróżby! Patrz waćpan i winszuj sobie, żeś nie dostąpił tego losu... któryby spotkał tak dobrze rycerza jak waszmość, równie jak mnie, prostego człeka... Spójrz waszmość na tę twarz anielskich rysów, na ten uśmieszek dziecięcy... na tę słodyczą tchnące usta i szczęście obiecujące oczy... Wszystko to tak cudnie wygląda, aby człowieka zaprowadziło... gdzie ja dziś stoję...