Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lamparcia skóra spływała mu z ramion spięta pazurami złotemi. Zwracała oczy wszystkich i postawa męska, i twarz jeszcze piękna, i smutek, który na niej nosił.
— Jakże mi mój rycerz dziś pięknie wygląda! — śmiejąc się i wychylając, zawołała piękna. — Otóż tak to lubię widzieć mężczyznę... A mój pan pisarz, w długim płaszczu i kapeluszu z piórami... aż nieboszczyka króla przypomina...
— Widziałaś pani hetmana, na tego to dopiero miło spojrzeć! — zawołał Pełka — wyglądał jak starożytny bohater, jak Germanikus w triumfie wiodący podbitych Allemanów... Nawet nie brakło niewiernych, bo ich za nim dosyć pędzono...
Jadwiga, która snadź mało tu jeszcze miała w orszaku takich rycerzy, a tego dnia nikogo sobie nie mogła oderwać, aby jej towarzyszył, przykazała Pełce, żeby się od kolebki nie oddalał i do domu ją przeprowadził. Można sobie wystawić, z jaką radością rozkaz ten spełnił pan Medard — a że rozmowy prowadzić wśród wrzawy było niepodobna, oczyma tylko uwielbienie swe wyrażał.
Pani pisarzowa bałamuciła go i czarowała, jak tylko umiała...
Naostatek, gdy cały pochód przeciągnął, a tłum się rozpływać zaczął, kazano kolebce jechać do domu, a u boku jej ruszył na straży Pełka...
Gdy do dworku przybyli, trudnoż go tak było odprawić. Chociaż nie było pana pisarza, zaproszono, aby spoczął nieco. To nadzwyczajne szczęście rozradowało tak Pełkę, iż jak pijany na pokoje wszedł, całując rączki białe pani pisarzowej.
I w istocie był upojony, że się nie czuł panem siebie.
Sam na sam z królową swych myśli — stanął przed nią wryty... oczarowany... a ona się śmiała radośnie...