Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żywot i sprawy Pełki.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyć i donieść może, iż już wszystko było skończone...
W mgnieniu oka porwał się z ziemi Pełka i rzucił się na niego, trzymając nóż podniesiony w ręku. Latarka wypadła z dłoni starego stróża, który krzyknął, nim dłonią usta mu potrafił zamknąć Pełka. Prosił, jęcząc i tarzając się po ziemi, o życie.
Medard już mu przykładał nóż do piersi, gdy stróż w imię Chrystusa zaklął go o litość.
Na ziemi tuż leżał sznur, który był Pełka zrzucił z rąk, pochwycił go, aby nim związać starego, nakazując mu milczenie...
Strwożony leżał, nie ruszając się i nie broniąc, powtarzał tylko:
— Ulituj się nade mną... ja mam sieroty do żywienia... Ulituj się na Chrystusa rany!
— A nade mną mieliście litość? — rzekł Pełka głosem, który ledwie z piersi mógł wydobyć.
— Alboż to moja sprawa? — mówił stróż.
Pełka na szyi nosił krzyżyk, dawniej mu dany przez matkę... Poczuł go na piersiach i dobył szybko.
— Przysiąż, że mi pomożesz do uwolnienia — rzekł żywo — nikt o tem wiedzieć nie będzie... powiesz, że wpadłem do studni... Osypię cię złotem... sieroty wychowam...
Stary obłąkanemi patrzał oczyma... Krzyżyk błyszczał przed niemi... a z pod powiek łza się toczyła.
— Nie zmuszaj mnie do zabójstwa! — wołał, cisnąc go i nóż przykładając mu do piersi, Pełka — przysięgaj — ja ci przysięgam, że ciebie i sieroty ocalę od zemsty...
W milczeniu drżącą ręką przycisnął stróż krzyżyk do ust i pocałował go.
— Przysięgam! — rzekł cicho.
Pełka natychmiast go puścił, mając się jednak na ostrożności i zajmując drzwi sobą.
— Chodźmy — odezwał się.