Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie badaj mnie, mówił stary — widziałem węża gdy pełzł do łoża mego, ale nie postrzegły go oczy innych i dali mu się wcisnąć aż do piersi naszych i sromotnie zranił nas...
— Nie śmiem was pytać, rzekł Jakób.
— Sam wreszcie wyznam... tajemnicy nie ma, bo złe wiadomem jest światu rychło, a złoczyńca jawny dla ludzi i bez wstydu...
Starcowi łza potoczyła się po licu wyschłém.
— Na co mi teraz, mówił, to mienie które zbierałem w pocie czoła, co mi po dostatku, gdy dziecko które ukochałem obcem się stało, dla mnie umarłem...?
Jakób wstrzymywał się od pytań, ale starzec mówił już sam, coraz się rozżalając więcéj.
— Byliście w domu u Dawida Seebacha? znacie ojca i syna? Nie może tam być dobrze gdzie żadne prawo nie jest poszanowaném! Lepszy jest może poganin który swéj wierze pozostał wiernym, niż Izraelita który poniewiera religią i zdradza ją. Czegoż się było spodziewać po niewiernych? Pocóż dziecko moje na tę drogę patrzało, a śmierć mu lepiéj oczów czystych nie zamknęła! Lija! Lija moja uwiedzioną została przez tego człowieka bez serca... poszła z naszego domu z hańbą... on ją