Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jam tu tak samotny, że się z nikim zejść, nikomu nic rzec nie mogę — rzekł cicho Jakób. — Dla jednych nadto jestem żydem, dla drugich za mało... Nie mogę nic...
— Nie frasuj się, mówił stary, czy ci idzie o to ażebyś przewodził widomie? nie? z pokorą więc idź a mów, słowa twe wejdą jako ziarna zdrowe, gdy te któremi mówią ludzie fałszu rozmiecie wiatr i spłucze burza — słów twoich słuchać nie zechcą i ramiony ruszą na nie; nie frasuj się, nigdy inaczéj ludzie nie przyjmują prawdy; ale ci nie idzie o to aby rzeczono było, że słowo to twojem jest i z twéj piersi wyszło, żeś ty jego rodzicem... bo wszelkie dobro w człowieku Bożem jest natchnieniem. Więc czyń swoje w cichości, a daj się chlubić innym że uczynili więcéj, lepiéj, lub że oni sami tylko dokonali wszystkiego.
— Pocieszacie mnie i dodajecie otuchy, zawołał Jakób — więcéj nad wyraz wszelki wdzięczen wam jestem...
— A! ja sam potrzebuję téż pociechy i otuchy, mówił stary, bo i przyszłość straszna i obawiam się abyśmy jéj nie dźwigali w sromie... a serce moje popiołem posypane i dom mój żałobą okryty.
— Dom wasz? zapytał Jakób.