Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie — przynoszę kwit.
— I mówisz że ich użyjecie na kupno broni?
— Sumienie mi kłamać nie dozwala.
— Sumienie mi dać nie dopuszcza.
Schował klucze do kieszeni.
— Słowo jeszcze, rzekł Iwaś, jesteś jednym z pierwszych co odmawiają tak stanowczo — muszę cię uprzedzić, że przykład twój gorszący nie może ujść bezkarnie, że zechcą cię skarcić surowo... że ja sam, z bolem serca wotować za tém muszę... Jakóbie, zginiesz!
— Każdéj chwili i godziny zginąć mogę, odparł Jakób — to nie będzie pobudką do niczego.
— Ja cię proszę...
— Ja cię błagam, nie proś daremnie. Powiedz mi że chcecie ocalić ludzi prześladowanych przez rząd, ułatwić im ucieczkę, założyć dla nich szkołę, wyrobić im przytułek, zapewnić im fundusze, oddam ostatnie, pójdę żebrać dla was na ten cel... ale na rewolucyą... ani złamanego szeląga.
— Milczę, zawołał Iwaś — dość na tém.
— Widzieliście Gromowa?
— Dwadzieścia razy.
— Cóż mówicie na jego argumenta?
— Że jest Moskal... oni wszyscy w słowach