Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słuchajże, zimno odpowiedział Jakób, plama, nie. Człowiek się sam tylko splamić może, nigdy drudzy; to co ty zowiesz plamą ja nazywam męczeństwem. Co się tyczy śmierci, no... powiem ci że się jéj w żadnym razie nie lękam. Ocalenie życia lub majątku ofiarą przekonań głębokich jest według mnie, nikczemnością. Ze strachu nie zrobię nic. Każecie mnie zabić, zabiją. Wierzę w sprawiedliwość Bożą i nieśmiertelne życie duszy.
Iwaś się rozśmiał łagodniéj.
— Tyś stare dziecko, mój drogi, rzekł z politowaniem, żal mi cię, nie do naszego stworzony jesteś wieku, patrzę na ciebie jak na ciekawego wyrodka, jak na istotę co przespawszy lat tysiąc obudziła się wśród nieswoich czasów. No — ale cię szanuję...
Jakób podał mu rękę w milczeniu.
— Nie przerobisz mnie, rzekł — to darmo, czuję ja codzień że świat co mnie otacza nie dla mnie stworzony, ale muszę i ja na coś w nim być potrzebny, gdy mi żyć kazano i dźwigać żywota obowiązki.
— Ja powracam do pieniędzy. —
— Iwaś! rzekł Jakób biorąc klucze, potrzebujesz ich dla siebie, ile?