Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścią swą dokuczać może, ale Tildę Jakób odprowadził na górę, a sam nie rychło, nie chcąc okazać wstrętu i obawy, zszedł znowu do groty.
Zapalono cygara, zbliżył się cygan także, Gromow przysunął, gwarzyli.... Henryk przybity nie mięszając się do rozmowy, nie ruszał się wszakże z miejsca.
Ograniczyła się więc pogadanka na ogólnikach między Jakóbem, Gromowem i cyganem, który się jak zawsze przeraźliwie nudził i dowiadywał tylko czémby mógł rozerwać. Gromow widział przyszłość czarno.... Jakób jeden był spokojny.
— Człowiek, rzekł wysłuchawszy narzekań, nigdy rozpaczać nie ma prawa. Jeźli mu chodzi o los jego własny, to małość ducha, to dziecięcy płacz nad skaleczonym paluszkiem; jeźli o ludzkość, to ślepota. Jest w dziejach ciąg rozumny, który głupotę i złość ludzką przełamać musi. Ludzie po swojemu kierują sprawami świata, ale nie są w stanie złamać jego prawa i losów przemienić. Trzeba czekać a burze przejdą....
— Ale nim słońce wejdzie, rosa oczy wyje! rzekł Gromow.
— Nasze oczy, może, ale oczy dzieci naszych widzieć będą słońce.... Nie jesteśmy człowiekiem