Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skiéj teoryi męczeństw i bezrozumem ją nazywają, przerwał antagonista.
— Wiem, rzekł Jakób, ale pan Bóg ma swą teoryą od któréj dla ludzkich szyderstw nie odstąpi...
— A! uroczy Paryż! szepnęła Baronowa. Mąż potakiwał z uśmiechem.
— To pewna że męczyć się można wszędzie, rzekł, ale się żyje tylko w Paryżu, no... a może trochę w Londynie...
— Zimny i mglisty! zarzuciła żona.
Henryk wśród téj rozmowy niekoniecznie idącéj gładko, dosiadywał uparcie, poglądał na zegarek, potrzebował jechać, ale dwie te kobiety, przykuwały go do miejsca... Poił się goryczą ich widoku, oderwać nie mógł.
Dano mu znać że veturyn jego czekał, kazał go odprawić.
Tymczasem obiad zbliżał się do wetów nieuchronnych, do fig, twardych gruszek, zielonych winogron i nadgniłych brzoskwiń.
— Mój Boże, rzekł Baron, cóż to za porównanie tych nędznych owoców, pod takim klimatem, do podawanych w Paryżu... tego nawet w usta wziąść nie można....