Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzem mówić będę, nie spowiadałem się dawno, dawno, od czasu jak mi matuś ręce do pacierza składała... Bo po cóż, kiedy pan Bóg do Petersburga z wizytą wyjechał i nie ma go w domu... Cóż mi ksiądz powie? Po śmierci już nic nie potrzebuję, a umarłem tam w lesie przy swoich... toć przecie wiesz... Przywieźli tu tylko trupa... tego sobie powieszą i pochowają... że żywego nie... no! to ci ręczę...
Powiedz Maryśce żem jéj koszulę miał na sobie i jéj chustynkę na szyi... i medalik co mi go oddała... z Częstochowską... ale i Matka Boska nic nie pomogła... zabili mnie...
Przyszło na myśl Jakóbowi otrzeźwić go czémkolwiek, przypomniał sobie że miał w kieszeni flaszkę wódki kolońskiéj i potarł mu nią skronie... zwilżył usta, oblał czoło... ale to nic nie pomogło.
— Widzę że perfumujesz mnie, rzekł ze śmiechem dzikim, ale ja nie pójdę na wieczór... bo frak w zastawie... i waszych elegantów nie cierpią co w zębach dłubią nie jadłszy... na co mnie to? Nie myślę tańcować chyba z kozakiem i kozaka...
To domawiając padł na słomę i coraz gorzéj majaczył. Wyrywały mu się słowa piosenki i wy-