Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mocno ranny... Ale gdzież ja jestem, tu tak ciemno... Szpital? więzienie czy już grób... Czemuż mnie nie przysypią ziemią porządniéj.
Jakóbowi serce się krajało.
— Ja cię ocalić nie mogę, rzekł, jesteś w więzieniu... skazany... ale mów cobym mógł dla ciebie uczynić? Mów, może co powiedzieć komu...
Głosu mu brakło. Iwaś zdawał się dumać oparty na łokciu.
— Wiem! wiem! rzekł. Tak jest... sny miałem przykre... Jutro mnie powieszą, słyszałem, gadali Kozacy, ale to mi wszystko jedno. A cóż mi to szkodzi? powrócę na świat w psiéj skórze, będę ich gryzł... Towiański zaręcza za matampsykozę... to pewna rzecz... bo Towiański jest panem Bogiem w Zurichu... Dobrze że choć tam jest jaki taki pan Bóg, bo na świecie żadnego nie ma... Gdzieś się podział, niewiadomo, mówią że ze strachu przed Moskalami skrył się...
Jakób stał drżący i słuchał... prawie płacząc.
— Iwasiu mój, rzekł, ostatnie twe rozkazy spełnię święcie — niestety! tylko to mogę.
— Moje rozkazy, przerwał Iwaś, moje rozkazy: Do boju, wiara! do boju! na śmierć lub życie, oto moje rozkazy!