Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! idziemy! zawołał, natychmiast, ale ja sobie skaleczyłem nogę... ruszyć mi się trudno. Hę! to nic! pójdę ja dla tego aby na Moskala! No! wiara na nogi! i na konie... Dzień świta.
Obejrzał się trwożnie, Jakób mu szeptał.
— Iwaś! Iwaś! czyżeś ty mnie nie poznał?
— Hę? spytał obłąkany, hę? ktoś ty taki, powstaniec czy Moskal? czy szpieg psia jucha? Głos znajomy, czekaj no... Genua... Aqua Sola... Włoszka... Paryż... Bulwary, wszystko to się poplątało... Łuków... Kazimierz... Ja nie wiem ktoś ty taki.
— Jakób! Jakób!!
— A! Jakób patryarcha! no! rozumiem! Widzisz że przecie poszedłeś do powstania... A, jak mnie ta noga boli, boli...
— Iwasiu, zbierz pamięć, oprzytomnij! Mów, może co dla ciebie uczynić mogę...
— Ty, dla mnie? Możesz dać broń! daj broni, broni, broni! i rąk i rąk! i działo — jedno działo.
— Mój drogi, tyś zapomniał... ty rannym jesteś, w więzieniu, w ręku Moskali, twe chwile policzone...
— Prawda... tak, przypominam sobie... Tak... wiem, biliśmy się, pobili nas... w lesie... Byłem