Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zechcą ciebie posądzać? czy nie da to powodu do nowych potwarzy i plotek?
— Matko kochana, odpowiedział Jakób, mamże dla tego istotę niewinną pozbawić opieki? zdać ją na ręce najemne? mamże nie spełnić ludzkiego obowiązku z obawy ludzkich języków?
Stara spojrzała nań i zamilkła.
— Nie, mój Jakóbie, ofiara byłaby zbyt wielka, dziecko to matki nie znajdzie nigdzie, a opiekę troskliwą znaleść może. Zostaw to mnie. Dobrego uczynku spełnić ci nie przeszkodzę, ale krzywdy tobie uczynić nie dam.
Późnym wieczorem, strudzony, znękany nieustannemi odwiedzinami, i bólem a smutkiem jaki niespodziana śmierć biednéj Liji ściągnęła, machinalnie prawie powlókł się do Henrykowstwa.
Szarzało gdy tam przyszedł ciesząc się zawczasu myślą że chwilę w téj atmosferze cichego smutku odetchnie, po wrzawie i gorączce rannych godzin. Służący przywykli wpuszczać go zawsze otworzyli mu salon w którym jeszcze światła nie było. Umajony kwiatami, pusty, chłodny, niezamieszkały, wspaniały ten przybytek urzędowéj gościnności, wyglądał tęskno, czarno, jakby całunem okryty. Zdawało się że nawet wonne kwiaty które w wielkich gru-