Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Żyd obrazy współczesne. T. 3.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pach przystrajały kąty jego więdły w téj zimnéj zadusze. Powietrze przesiąkłe było ich zapachem przedśmiertnym, zmięszanym z wonią téj pustki.
Fortepian Tildy stał zamknięty, jéj saméj, chociaż go oznajmiono, długo doczekać się nie mógł.
Służący wszedł wprzód ze światłem które rozlewając się po ciemnych sprzętach, czepiając złoceń, zwierciadeł i luster, nieco ożywiło martwy salon; ale czarniejsze zakątki zdawały się kryć w sobie jakieś tajemnice grobowe. Cały ten dom w istocie miał w sobie, mimo przepychu, coś przerażająco smutnego; nigdy nie rozległ się po nim wesoły głos dziecięcy, codzień obijały się o ściany śmiechy szyderskie, lub westchnienia męczarni skrytéj. Do niczego tu nie przylgnęło, nie wypiętnowało się życie, usuwało się po niem jak po głazach; wszystko stało jak niegdyś ustawił tapicer, jak codzień ustawiali słudzy, znać było że nikt nie pokochał tego kąta, nikt w nim nie był szczęśliwym — ludzie tu tylko — przebywali.
Jak cień biały, w sukni długiéj tyftykowéj przepasanéj sznurem, wysunęła się po cichu Tilda; ale od czasu gdy ją widział raz ostatni, zmieniona straszliwie. Oczy jéj nabrały blasku chorobliwego, twarz wychudła jeszcze, odrętwiałość dawna zmie-